niedziela, 10 grudnia 2017

Szwecja - jeden kraj, a tyle skojarzeń...


Ile? Bardzo proszę: Abba, Nobel, potop, styl skandynawski, sporty zimowe, Astrid Lindgren, bezpieczeństwo, feminizm, Volvo, Ikea, Dzieci z Bulerbyn, Muminki, kryminały, Karlskrona, klopsiki, "Jak Czarniecki do Poznania, po szwedzkim zaborze", święta Łucja... 






Moja recenzja mogłaby się już tutaj zakończyć, bo książka Natalii Kołaczek jest właśnie o tym co własnie wymieniłam. Jak sama pisze, oprowadza nas po tym kraju i opowiada o ludziach, którzy według badań uchodzą za jednych z najszczęśliwszych w Europie. Rozprawia się z mitami, wyjaśnia jak to się stało, że patrzymy na Szwedów w ten, a nie inny sposób. Dzięki niej dowiedziałam się na przykładzie swego czasu bardzo niesłusznie oceniłam pewnego szwedzkiego autora kryminałów i uznałam go za dziwaka,  bo za dużo fragmentów w tekście poświęcił kawie, piciu kawy, celebrowania przerw na kawę, zachwycania się kawą... Ale tacy właśnie są Szwedzi. 


To, że autorka kocha Szwecję czuć w każdym zdaniu. Dzięki temu czyta się tę książkę naprawdę lekko i przyjemnie. Nie zanudziłam się, nie zasypiałam nad nią, nie zostałam przytłoczona nadmierną ilością faktów historycznych. Jej lekki styl sprawia, że czujemy się raczej słuchaczami opowieści, niż czytelnikami. Nie jestem pewna na ile udało się autorce zachować obiektywizm, bo po lekturze miałam ochotę spakować się i wyemigrować. Czy obraz tego kraju nie jest zbyt cukierkowy? Jakie są słabe strony tego kraju?  Ale to już sprawdzę, gdy sama się tam wybiorę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz